Jak ostatnio zapowiadałam, po wycieczce do magicznego miejsca jakim jest lawendowe pole Uli i Grześka, udałam się z powrotem do Dworzyska, lecz tym razem na lawendowe warsztaty, których główną ideą było tworzenie domowych kosmetyków :)
Tym razem również miałam towarzystwo. A konkretnie była to Martyna, która już niebawem zasili nasze projektowe szeregi :) I niedługo będziecie mogli przeczytać również relację Martyny z tego lawendowego dnia ;)
Oczywiście ja jako miłośniczka lawendy i wszystkiego co jest z nią związane nie mogłam doczekać się tych warsztatów i z ogromną niecierpliwością czekałam na to co Ula z Grześkiem nam zaserwują :)
I poniżej możecie zobaczyć jaki cudowny widok ukazał się nam po wejściu do pracowni :)
Kto mnie chociaż trochę zna i wie jakie są moje upodobania kolorystyczne, to wie, co było głównym punktem zaczepienia przy wyborze miejsca :D —>tak, właśnie tak, kocham kolor turkusowy :D
A naszą kosmetyczną zabawę zaczęliśmy od tworzenia musujących kul kąpielowych, co brzmi może trochę egzotycznie, ale w wykonaniu jest naprawdę dziecinnie proste :) Co też może potwierdzić Amelia i Amelka czyli najmłodsze uczestniczki warsztatów :D
Martyna na pewno również to potwierdzi w swojej relacji, że wykonanie takich kul to naprawdę nic trudnego ;) Wystarczy zmieszać ze sobą odpowiednie składniki, uformować kule i cieszyć się lawendowymi kąpielami ;)
A tak prezentują się nasze gotowe, lawendowe specyfiki :) Każdy oczywiście oznaczył swoje dzieła, żeby później nie było kłótni czyje jest czyje ;) I żeby było śmieszniej, ja dostałam turkusowy flamaster ;) —> ale tym razem przez przypadek ;)
Kiedy nasze kule sobie odpoczywały Grzesiek z Ulą zaczeli przygotowywać bazy pod mydła. Jedna była stworzona na podstawie gliceryny a druga zaś pochodzenia tylko i wyłącznie naturalnego. No i cóż, ta glicerynowa baza rozpuszczała się całkowicie bez problemu, natomiast druga była bardziej kłopotliwa – jednak dla skóry zdecydowanie zdrowsza ;)
Później Ula do gotowych baz dodała trochę lawendowej magii i mydełka wylądowały w foremkach :)
I pierwsza porcja mydełek gotowa! :)
A reszta foremek czekała na naszą inwencję twórczą :)
Okazało się jednak, że nasze dzieła będą bardziej pracochłonne ;)
I na pierwszy ogień poszło tarkowanie naturalnego mydła,które możecie kupić w każdej drogerii. Może to być np. mydło ‚Biały Jeleń’.
Po starkowaniu mydełek następnym krokiem jest umieszczenie miski w kąpieli wodnej, aby wiórki mogły się rozpuścić – czyli miskę musimy położyć na garnku z gotującą się wodą :)
Następnie dodajemy lawendowy wywar i wszystko mieszamy aż do rozpuszczenia.
I mieszamy, mieszamy, mieszamy :P aż do momentu uzyskania masy, która jest łudząco podobna do karmelu ;) A i jeszcze Ula w trakcie mieszania dodała do naszych mydełek trochę miodu i soku z cytryny.
Mieszanie i cały proces rozpuszczania niestety nie trwa 5 minut i przy tym trzeba uzbroić się w mnóstwo cierpliwości. Dziewczynki ten nudny proces postanowiły wykorzystać w ciekawszy sposób ;) A my przy mieszaniu tylko mogliśmy zza okna obserwować takie widoki :)
I kiedy w końcu po godzinie mieszania ( :P ) masa jest już gotowa, czyli wygląda dosłownie jak karmel, to nie pozostaje nam nic innego jak przelać ją do foremek, które musimy delikatnie posmarować oliwą np. z oliwek.
Ja już widzę u niektórych uśmiech na twarzy ;D tak tak, oczywiście tak, moje foremki musiały być turkusowe :D
No ale żeby nie zabierać wszystkich turkusowych foremek, to znalazły się w mojej kolekcji również dwie fioletowe gwiazdki ;)
A po naszych mydełkowych trudach Ula z Grześkiem przygotowali nam miłą niespodziankę w postaci ciasta, które Grzesiek sam(!!!) zrobił :D Co prawda ja jak zobaczyłam, że to beza to z radości nie skakałam, bo za bezami nie przepadam, ale z ciekawości spróbowałam, bo nieczęsto zdarza się, że mężczyzna piecze ciasta ;)
I wiecie co? Ta beza była obłędna!!! Była tak pyszna, że pokusiłam się na dokładkę! :D Ja w bezach nie lubię tego, że są one bardzo słodkie, a ta Grześkowa miała tak zbilansowane smaki, że jadło się ją z przyjemnoscią. Żeby nie była za słodka to Grzesiek nie słodził serka mascarpone i do środka dodał jagodowy mus, no po prostu beza ideał! :D
Po tych słodkościach i małym chilloucie mieliśmy do wykonania dwie ostatnie rzeczy, czyli sól kąpielową i peeling kawowy :)
I na sam koniec pozostało nam wyciągnięcie mydełek z foremek i zapakowanie ich do transportowych pudełek :)
A poniżej zobaczyć możecie moje małe dzieła sfotografowane, tuż po powrocie do domu :)
Niestety jak wiadomo wszystko co dobre szybko mija i tak też było z tym dniem. Jednak jak już wspomniałam wyżej, niebawem będziecie mogli jeszcze raz przeżyć ten lawendowy dzień, tylko tym razem z Martyną :)